niedziela, 20 stycznia 2013

15 lat podboju kosmosu


Mimo upływu lat książka ta wciąż wspominana jest przez sympatyków astronautyki z rozrzewnieniem. Faktem jest, że jak dotąd nie doczekaliśmy ani jednego wydawnictwa które tak szczegółowo opisywałoby wszystko co działo się w astronautyce danego okresu z podobnym profesjonalizmem i pieczołowitością. Czytana dziś wydaje mi się być ciekawym świadectwem pewnych specyficznych czasów. Czasów w których kosmos, jak mniemano, stoi otworem, a dalsza załogowa eksploracja kosmosu była oczywista; czasów gdy latano na Księżyc, a plany lotu dalej, wydawały się jak najbardziej realne. Teraz, gdy po latach patrzymy na te zapowiedzi (choćby na wyliczenia odnośnie amortyzacji kosztów wahadłowców) możemy jedynie nieznacznie się uśmiechnąć. 
Poza tymi zapowiedziami pełnymi, w jakiejś mierze uzasadnionego, optymizmu, znajdziemy inny ciekawy ślad minionej epoki. Krótkie fragmenty o Amerykańskich planach wykorzystania powierzchni Księżyca do budowy załogowych baz wojskowych wyposażonych w głowice nuklearne... Bardzo dziwny fragment zważywszy na charakter i długość lotów księżycowych Amerykanów, możliwości technologiczne w tamtych czasach i w ogóle uzasadnienie taktyczne dla tego pomysłu (może łatwiej byłoby po prostu umieścić pociski na orbicie?). Miało to raczej mówić obywatelowi kraju socjalistycznego, że Amerykanie no i owszem, wylądowali na Księżycu, ale ostateczny cel jest niegodny, niepokojowy, a całe przedsięwzięcie to sukces, ale lekko już pachnący zgnilizną.
Z drugiej strony książka ta jest świetnym kompendium na temat wszelkich programów kosmicznych tamtych lat (z wyłączeniem wojskowych rzecz jasna), w tym meteorologicznych, czy międzyplanetarnych.

To co interesuje nas w tym wydawnictwie to rysunki i schematy. Zdecydowana większość to jednak ryciny; przedstawiające różne sondy, bardzo często bez opisu elementów. Stąd użyte przeze mnie słowo "ryciny". Znalazło się tu jednak kilka ciekawych rysunków technicznych, przy których autor musiał stanąć przed niełatwymi dylematami natury projektowej.

Pierwszy opisywany przeze mnie rysunek to dość rozbudowany opis załogowego lotu na Księżyc. Składają się na niego dwa rysunki ze wspólną numeracją poszczególnych faz lotu. Pierwszy przedstawia trajektorie (z dwoma Książycami...) drugi coś na kształt komiksu, obrazkowe przedstawienie każdej z faz.



Inny sposób na przedstawienie faz lądowania, tym razem sondy bezzałogowej na powierzchni Wenus. W takim przypadku przypomina to obecnie tworzone infografiki z fazami lądowania choćby łazika MSL.


Ten model Układu Słonecznego prezentowałem już poprzednio. Ciekawą sprawą tu jest tu według mnie podziałka na dole, z nachyleniem orbit poszczególnych planet w stosunku to płaszczyzny ekliptyki. Oraz planeta bliźniak Urana.


Trochę o problemie skali, w innym ujęciu. Zarys satelity wielkości Afryki. Pojawia się pytanie do ułatwia to odczytanie wiadomości? Czy możemy sprecyzować w jakikolwiek sposób cechy jego wyglądu, skoro już ktoś starał nie traktować go schematycznie? Satelity Mołnia poruszały się na mocno eliptycznych orbitach polarnych, tak by stosunkowo długo obejmować swym zasięgiem teren ZSRR.


Inną ciekawą grafiką jest opis elementów orbity. Fajna sprawa jeśli nie mamy kompletnie pojęcia o co chodzi czytając wszystkie te parametry orbity.


Ten przykład pokazuje, że pewne rysunki są nieśmiertelne. Ten właśnie rysunek przedstawiający sondę Pionier 10 w różnej formie wykorzystuje się po dziś dzień (choćby w artykule na polskiej Wikipedii )


Rysunek pokazujący trwanie czegoś i kolejność etapów na zasadzie storyboardu, czy komiksu. Grafika ciekawa też po prostu dlatego, że to ujęcia LRV które niełatwo znaleźć. (A tak zupełnie z innej beczki: jedno z ciekawszych nagrań jakie można znaleźć na YouTube odnośnie LRV. WARTO, szczególnie w HD!)


Inne, szersze ujęcie procesu lądowania, tym razem statku załogowego. Warto, mimo oczywistych różnic natury technicznej, porównać sam sposób przedstawienia tego procesu z ilustracją lądowania sondy Wenus.


1 komentarz: